
Z fotograficznego archiwum Pana Gienia
18 grudnia 1966 roku w Dębicy urodził się Leszek Pisz. Jeden z najlepszych pomocników w historii Legii występował przy Łazienkowskiej przez osiem sezonów. W 285 meczach strzelił 62 gole. W dzisiejszym odcinku naszego cyklu, w którym prezentujemy zdjęcia Eugeniusza Warmińskiego, klatka z meczu Ligi Mistrzów Legia - Panathinaikos (0:0) z 1996 roku, a na niej Leszek Pisz kontra Józef Wandzik. Mały wielki piłkarz – tak mówiła o nim cała Warszawa.
Autor: Janusz Partyka
Fot. Eugeniusz Warmiński/Archiwum Legii
- Udostępnij
Autor: Janusz Partyka
Fot. Eugeniusz Warmiński/Archiwum Legii
Leszek Pisz. „Generał”. Lider mistrzowskiej drużyny Legii Warszawa z połowy lat 90. Zdobywca bramki, która zapewniła Wojskowym historyczny awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Bohater i ulubieniec kibiców z Łazienkowskiej, mistrz rzutów wolnych. Zawodnik, który obok absolutnych legend - Lucjana Brychczego i Kazimierza Deyny, znajduje się w wąskiej grupie piłkarzy, których można nazwać ikonami Legii. Z krótkimi przerwami był graczem Wojskowych w latach 1986-1996. Z „eLką” na piersi rozegrał 285 meczów, w których zdobył 62 bramki. Trzy razy zdobył mistrzostwo Polski (1993, 1994, 1995), czterokrotnie krajowy Puchar (1989, 1990, 1994, 1995), dwa razy triumfował także w Superpucharze (1989, 1994).

Gdy po trzech miesiącach okresu unitarnego i złożeniu przysięgi mało znany jeszcze wówczas piłkarz o nazwisku Pisz pojawił się na obiektach Legii, ówczesny kierownik drużyny Kazimierz Orłowski od razu kazał przebrać mu się w dres. Polecił wziąć ze sobą kilka piłek, rezerwowego bramkarza Grzegorza Tomalę i pomaszerować na boczne boisko przy Łazienkowskiej. Orłowski doskonale wiedział, że Leszek Pisz w spotkaniach Igloopolu Dębica skutecznie wykonywał rzuty wolne, czym często wybawiał kolegów z opresji. Jednak po tym, co zobaczył w wykonaniu filigranowego legionisty na treningu, zwyczajnie nie mógł zasnąć.
Następnego dnia młody podczas zajęć musiał zaprezentować swoje umiejętności przed szkoleniowcem Jerzym Engelem i kolegami z drużyny. W bramce stanął już jednak doświadczony kadrowicz Jacek Kazimierski i... co chwila musiał wyjmować piłkę z siatki. Początkowo na treningach Pisz nie wzbudzał jednak wśród piłkarzy respektu, ale kiedy podczas gry w dziadka zaczął co chwilę zakładać gwiazdorom „siatki”... posypały się na niego gromy. Nie dość, że filigranowy i anonimowy piłkarz rodem z głębokiej prowincji strzela ze stałych fragmentów „takie gole”, to jeszcze ośmiesza w najbardziej perfidny sposób kadrowiczów. Jego pozycja w ekipie Legii z dnia na dzień rosła. Pozostali zawodnicy zaczęli zdawać sobie sprawę z tego, jak ważnym ogniwem może stać się w ich drużynie Leszek Pisz. Starszyzna szybko go zaakceptowała i szybko stał się pełnoprawnym członkiem drużyny. Mały wielki piłkarz – tak niedługo po tym będzie o nim mówić cała Warszawa.
Z początku grał jednak mało, a na swoją prawdziwą szansę w Legii musiał trochę poczekać. Piłkę z rzutów wolnych uderzali zazwyczaj Dziekanowski, Karaś i Buda. Pisz musiał nawet w pewnym momencie się spakować i wrócić na pół roku do Dębicy. To wydarzenie podrażniło jego ambicję. Prawdziwym liderem Legii stał się jednak dopiero w 1993 roku, za kadencji duetu Janusz Wójcik – Paweł Janas, a kibicom obecnie kojarzy się przede wszystkim z dwoma dubletami oraz Ligą Mistrzów, gdzie dotarł z drużyną aż do ćwierćfinału. Wcześniej, wspaniałym uderzeniem głową, strzelił wyrównującego gola w spotkaniu IFK w Goeteborgu, po którym Legia po raz pierwszy w historii polskiej piłki dostała się do Champions League.
To on brał na swoje barki ciężar gry w najważniejszych meczach i najtrudniejszych chwilach drużyny. Jego rola w Legii była olbrzymia. W drużynie było wielu doświadczonych i świetnych piłkarzy, ale to właśnie on stanowił o sile zespołu. Doskonały technik i inicjator akcji ofensywnych oraz kapitan przez duże „K” – słowem symbol wielkiej drużyny, która powstała w latach 90. przy Łazienkowskiej. Niektórzy zwracali się do niego „Generale” – taki przydomek nadał mu bowiem norweski trener Rosenborga Nils Arne Eggen.
Pisz strzelił najwięcej goli z rzutów wolnych spośród wszystkich piłkarzy Legii w jej historii (19, w tym raz – jak „Kaka” – bezpośrednio z rzutu rożnego). W sezonie 1994/95 potrafił zdobywać bramki ze stałych fragmentów gry w trzech ligowych meczach z rzędu – to wizytówka Pisza nie tylko w kraju, ale w całej Europie. „Całe życie ćwiczyłem rzuty wolne. Gdy reszta piłkarzy biegała po lesie, ja brałem sztuczny mur i kilkanaście razy objeżdżałem z nim całe pole karne. Uderzałem z każdej pozycji, aż do znudzenia. Miałem niezłe zakwasy, ciągnęły mnie mięśnie, ale nigdy nie kładłem się na stół do masażu. Efekty tego widoczne były w meczach” – mówił niegdyś w rozmowie z „Przeglądem Sportowym”.
Z Piszem wiążą się same dobre wspomnienia. W latach 90. legioniści zdobywali tytuły mistrza Polski, krajowe puchary i superpuchary, jak równy z równym walczyli w rozgrywkach o Puchar Zdobywców Pucharów z FC Aberdeen, Sampdorią Genua czy Manchesterem United. Koniec końców awansowali wychodząc z grupy Ligi Mistrzów. Wszędzie tam przewijało się nazwisko „Generała”. „Nie wiem jakim cudem ktoś wrzucił tych wszystkich wariatów w tym samym czasie do jednej szatni. Chodziliśmy po każdym treningu czy meczu do słynnego 'Garażu' i tam przy piwie dyskutowaliśmy o naszej grze. Tam też zrodziła się w nas więź, która łączyła nas również poza boiskiem” – wspominał Pisz w wywiadzie z „Naszą Legią”.
Gra w Legii i pucharach zaowocowała zagranicznym transferem. Trafił do PAOK-u Saloniki, ale długo tam miejsca nie zagrzał. Przeniósł się Kavali, gdzie został wybrany najlepszym sportowcem 40-lecia klubu. Po powrocie z Grecji do kraju pograł krótką chwilę i w 2002 roku zawiesił buty na kołku. Jedyną rysą na wspaniałej karierze Pisza jest reprezentacja Polski, w której rozegrał tylko 14 spotkań, strzelając jednego gola. Na Podkarpaciu mówią o nim „król Dębicy”. Do dziś jednak jest także „królem Warszawy”. Kiedy się w niej nie pojawi wzbudza sympatię i sprawia, że od razu wracają wspomnienia. „Nie wiem dlaczego, ale w Warszawie do dziś jeżdżę taksówkami za darmo. Do jakiej bym nie wsiadł, po przejechaniu dziesięciu kilometrów, nie rozmawiając w ogóle z kierowcą, słyszę – panie Leszku, pamiętam i dziękuję” – powiedział w jedym z wywiadów. Takich piłkarzy się nie zapomina...
Dziś Leszek Pisz wiedzie spokojne życie w swoim rodzinnym mieście. Latem spędza czas na położonej w malowniczym lesie działce, na którą od czasu do czasu wpadnie ktoś z wielkiej Legii lat 90. Nie odcina kuponów od sławy, w wolnych chwilach przekazuje swoją piłkarską wiedzę następnym pokoleniom młodych adeptów futbolu.
Leszku, „Generale”, z okazji urodzin - wszystkiego naLepszego!
Autor
Janusz Partyka