A archiwum Legia.com: Stanisław Terlecki we wspomnieniach Wiktora Bołby [HISTORIA]
Staśka Terleckiego poznałem na początku lat 70. ubiegłego stulecia na bocznym boisku Stadionu X-lecia. Dziś jest tam teren Stadionu Narodowego. Obaj byliśmy powołani na selekcję do reprezentacji Warszawy juniorów w piłce nożnej. Ja młodszych, a on starszych. I jak to często bywa z młodymi zawodnikami – on, piłkarski brylant, wyrósł na wielką gwiazdę polskiej reprezentacji, ja natomiast przepadłem w piłkarskiej szarzyźnie – tak przed laty wspominał Stanisława Terleckiego nieżyjący już Kustosz Muzeum Legii Warszawa, Wiktor Bołba. 28 grudnia minęła siódma rocznica śmierci Legionisty.
Autor: Wiktor Bołba, Janusz Partyka
Fot. Eugeniusz Warmiński/Archiwum Legii
- Udostępnij
Autor: Wiktor Bołba, Janusz Partyka
Fot. Eugeniusz Warmiński/Archiwum Legii
Staśka Terleckiego poznałem na początku lat 70. ubiegłego stulecia na bocznym boisku Stadionu X-lecia. Dziś jest tam teren Stadionu Narodowego. Obaj byliśmy powołani na selekcję do reprezentacji Warszawy juniorów w piłce nożnej. Ja młodszych, a on starszych. I jak to często bywa z młodymi zawodnikami – on, piłkarski brylant, wyrósł na wielką gwiazdę polskiej reprezentacji, ja natomiast przepadłem w piłkarskiej szarzyźnie – tak przed laty wspominał Stanisława Terleckiego nieżyjący już Kustosz Muzeum Legii Warszawa, Wiktor Bołba. 28 grudnia minęła siódma rocznica śmierci Legionisty.
Kolejne wspomnienie, to stadion Marymontu. Kiedy byłem zawodnikiem drużyny juniorów warszawskiego Orła, miałem możliwość wystąpić w przedmeczu spotkania reprezentacji Polski juniorów z ZSRR. Mecz odbył się 7 kwietnia 1974 roku. Polacy wygrali 2:0, dzięki czemu zakwalifikowali się do finałów XXVII Turnieju UEFA w Szwecji. Z tego wydarzenia utkwiła mi wspaniała gra Staśka Terleckiego, oraz to, że rudowłosy Zbigniew Boniek siedział na ławce rezerwowych.
Potem, w sezonie 1990/91, gdy Legia grała w rozgrywkach o Puchar Zdobywców Pucharów, a Stasiek piastował w klubie funkcję menedżera, pomagał mi w kontaktach z piłkarzami Sampdorii Genua w hotelu Victoria.
Inteligentny, serdeczny i uczynny, o dużym poczuciu humoru. O tym jaki był, świadczą zabawne, a czasem mrożące krew w żyłach perypetie Staśka, które w latach 2006-2010 opisywałem na łamach „Naszej Legii” w cyklu zatytułowanym: „Dryblingiem do Legii”. Tam Stasiek barwnymi opowieściami wprowadzał czytelnika w swoje poza boiskowe życie piłkarskie, udowadniając, że momentami nie był to żywot łatwy. Oto kilka z nich:
Od dziecka obok Legii
W mojej rodzinie kibicowanie Legii było jak przeznaczenie. Los. Pierwszym, którego dopadło przeznaczenie, był mój ojciec. Jeden sezon, drugi, trzeci… Założył rodzinę, a mimo to, co drugi tydzień zasiadał na trybunach stadionu Wojska Polskiego, by kibicować Legii Warszawa. Nie mówię już ile to razy miałem przyjemność wysłuchiwać opowieści o piłkarskich wyczynach legionistów. Kiedy trochę podrosłem ojciec zaczął zabierać mnie ze sobą na mecze, więc po stadionie Legii kręciłem się od małego. Zresztą mieszkając i wychowując się na Powiślu, przy ulicy Rozbrat, właściwie całe moje dzieciństwo spędziłem w sąsiedztwie stadionu Legii.
Autor zdjęcia: Archiwum Legii
Stanisław Terlecki (drugi z prawej) w czasach dzieciństwa na warszawskim blokowisku.
Prztyczek od Legii
Pamiętam, że chyba w wieku około 10 lat zgłosiłem się na Łazienkowską na trening trampkarzy Legii. Niestety, nie zostałem przyjęty. A wszystko z powodu mojej postury fizycznej, ponieważ wyglądałem na siedem lat. „Przykro nam chłopcze, ale porozmawiamy jak podrośniesz, zmężniejesz i skończysz 11 lat” - usłyszałem od trenera drużyny trampkarzy Legii. To brzmiało jak wyrok! Nie przyjęto mnie do ukochanej Legii. Nie trzeba być jasnowidzem, by się domyśleć, jak się wówczas czułem. Po tym jak dostałem „prztyczka” od Legii i chodziłem po świecie jak zbity pies, pomocne okazało się ogłoszenie w „Ekspresie Wieczornym”, o naborze młodych chłopców do szkółki piłkarskiej Młodzieżowego Ośrodka Piłkarskiego. „A niech tam, raz kozie śmierć” - postanowiłem. I zgłosiłem się na zaciąg. Zostałem przyjęty i trafiłem do grupy, którą opiekowali się byli słynni piłkarze Legii - Henryk Grzybowski i Andrzej Cehelik. Dzięki nim miałem tam namiastkę Legii.
Autor zdjęcia: Archiwum Legii
Technika była mocną stroną Stanisława Terleckiego.
Los zetknął mnie z wielkim legionistą
Pana Grzybowskiego śmiało mogę określić mianem mojego duchowego ojca. Jako początkujący zawodnik potrzebowałem kontaktu z kimś o wielkim piłkarskim autorytecie. I właśnie los zetknął mnie z tym wielkim piłkarzem Legii, znakomitym obrońcą, reprezentantem Polski, olimpijczykiem, który w przeszłości zdobywał z Legią mistrzowskie tytuły i - czterokrotnie - Puchar Polski. Mając tak zapisaną piłkarską kartę, dla nas pan Henryk był kimś niezwykłym, fascynującym. Kimś, kto poprzez swoją osobę przybliżał nam Legię. Po treningach z nim wracałem do domu rozpromieniony. Marząc, skrupulatnie budowałem swoją wizję pośród najsłynniejszych piłkarzy z Łazienkowskiej, w zielonej koszulce z literką „L” na piersi.
Autor zdjęcia: Archiwum Legii
„Stasio” podczas pobytu w USA.
Kumple z Piastowa
Moje życie uległo całkowitej zmianie z chwilą, kiedy wraz całą rodziną zamieszkaliśmy w Piastowie pod Warszawą. Przeprowadzałem się niechętnie i ze smutkiem. W rzeczywistości smutek ten trwał krótko - do czasu, kiedy nastąpił mój pierwszy kontakt z grupą miejscowych chłopaków. Była to trudna poprawczakowa młodzież, tak zwani „git ludzie”. Imponowały mi ich opowieści. Kleiłem się do grupy starszych ode mnie chłopaków, więc wzięli się za moje wychowanie. Moi nowi kumple, widząc czynione przeze mnie postępy „edukacyjne” obiecali mi, że z czasem zabiorą mnie ze sobą, jak wyruszą na włam. Muszę przyznać, że obietnicę tę przyjmowałem z wypiekami na twarzy. I nie wiem jak potoczyłoby się moje dalsze życie, gdyby nie mądrość jednego ze starszych chłopaków. Wziął mnie kiedyś na rozmowę i powiedział: „Widzisz Stasiu, my tu już karier nie porobimy. Nasz czas życia odmierzają kolejne wyroki i odsiadki. Ale ty jesteś jeszcze bardzo młody, szkoda byś zmarnował sobie życie. Radzę ci, lepiej zajmij się tą swoją piłką”. Ciekawa sprawa, że chociaż imponowało mi to wszystko, to doskonale zrozumiałem sens jego słów. „Jasne, ja chcę być piłkarzem, najchętniej Legii, a nie gnić w kryminale” - pomyślałem.
Autor zdjęcia: Archiwum Legii
Terlecki (w środku) w towarzystwie kolegów zza Oceanu.
Gdzie diabeł nie może…
Czasami w życiu jest tak, jak w powiedzeniu: „Gdzie diabeł nie może…”. Gdyby je trochę zmodyfikować, można by dokończyć: „…tam Terleckiego pośle”. Byłem ciekawy świata. Buntowałem się, szedłem pod prąd, a potem za to obrywałem. Mój ojciec w stosunku do mnie miał zawsze jeden, piłkarski wymiar kary. Wymierzał mi siarczystego kopniaka w tylną część ciała. A nogę miał taką, że jak mi przykopał, to automatycznie leciałem pięć metrów i lądowałem na tapczanie. Raz jak próbował mi poprawić, a mnie udało się zrobić unik, ojciec przypierniczył w tapczan tak, że mebel poszedł w rozsypkę.
Autor zdjęcia: Archiwum Legii
Drugiego takiego nie ma
Szczególny aplauz widowni wzbudzało jedno z moich zagrań - mając piłkę przyklejoną do nogi, dryblingiem ściągałem na siebie trzech próbujących odebrać mi futbolówkę obrońców, po czym piętą przerzucałem piłkę zza swojej głowy nad nimi. Trzeba było widzieć ich rozdziawione w geście zdumienia gęby! W ogóle nie wiedzieli gdzie jest piłka! Publika do tego stopnia była zachwycona moimi popisami, że okrzykami zachęcano mnie do kolejnych widowiskowych akcji. Słysząc to poczułem się jakbym był w raju. Potrafili docenić mój kunszt. Nie tylko oni. Pamiętam jak jeden z trenerów po tym meczu powiedział: „W Polsce drugiego takiego zawodnika nie ma”.
Autor zdjęcia: Archiwum Legii
„W Polsce drugiego takiego zawodnika nie ma” - powiedział o Terleckim jeden z trenerów.
K…, gwiazdor jesteś?
Chociaż Gwardia to nie Legia, a moje przyjście do klubu z Racławickiej było zaledwie namiastką tego o czym marzyłem, czyli grze przy Łazienkowskiej, pogodziłem się ze swoim losem. Na pierwszy trening na Racławicką szedłem z bijącym sercem. Co powiem? Jak się zachowam w szatni, stojąc oko w oko ze złotymi medalistami olimpijskimi w piłce nożnej - Jerzym Kraską i Ryszardem Szymczakiem? Prawdę mówiąc już na samą myśl, że moim trenerem będzie legendarny Ryszard Koncewicz, nogi robiły mi się miękkie. Wchodząc do szatni miałem ogromną tremę. Tak wielką, że „dzień dobry” wydukałem zbyt cicho i przez ściśnięte gardło. W dodatku nie wiedziałem co dalej robić. Wówczas to Szymczak spojrzał na mnie spode łba i wymamrotał, akcentując charakterystyczne „r”: „Co to kurrr…, jakiś gwiazdorrr jesteś, dzień dobrrry nie potrrrafisz powiedzieć!?”. Nie ma co. Piękne powitanie - pomyślałem. W dodatku podpadłem człowiekowi, wokół którego w Gwardii wszyscy chodzili na paluszkach.
Autor zdjęcia: Archiwum Legii
Z synem Maciejem.
Frycowe
Szczerze mówiąc, to od mojego ewentualnego debiutu w ekstraklasie bardziej przeżywałem pierwszy w życiu lot samolotem. Starsi zawodnicy, widząc moje przejęcie ta sytuacją, postanowili sobie trochę ze mnie pożartować. „K…, jak tu duszno” - rzucił mimochodem, przechodząc obok mnie, Rysiek Kielak. „Stasiu uchyl trochę okno” - zwrócił się w moją stronę. „Nie ma sprawy” - łyknąłem temat, nie mając zielonego pojęcia, że mnie wypuszcza. Nic nie podejrzewając nerwowo szukałem w oknie jakiegoś zamka. Moja desperacja była tak wielka, że gdy tylko pojawiła się stewardesa, poprosiłem: „niech pani mi pomoże otworzyć okno”. Wtedy ona popatrzyła na mnie takim wzrokiem, jakby ujrzała przed sobą dziwoląga, o co najmniej dwóch głowach. Widząc jej zdumienie i nie wiedząc co jej jest zbaraniałem. Ale jak kilka sekund później cała drużyna powalała się ze śmiechu, pomyślałem: Ale zrobili ze mnie kretyna… Dałem się wypuścić jak prawdziwek.
Autor zdjęcia: Archiwum Legii
W towarzystwie m.in. Kazimierza Deyny (drugi z prawej na dole).
Uczcie się wymawiać nazwisko Terlecki
Pewni swego zawodnicy Feyenoordu wskazywali na mnie palcami mówiąc, że ten drobny chłopaczek to pewnie jeden z tych, co podają piłki. „Ja wam pokażę podawacza piłek. Pożałujecie tego, co powiedzieliście” - pomyślałem. W czasie gry zostałem otoczony „czułą opieką” reprezentanta Holandii, Wima Rijsbergena. Chociaż był w piłkarskim świecie uznanym gwiazdorem, jeździłem z nim po skrzydle, doprowadzając go do rozpaczy. Kręciłem nim jak chciałem, przez co latał za mną niczym wściekły byk. Proszę jak niezbadane są koleje losu. Jeszcze przed meczem nikt mnie nie znał, a rywali rozbawiał mój chłopięcy widok. A potem, po meczu, piłkarski świat musiał uczyć się wymawiać nazwisko - Terlecki.
Autor zdjęcia: Archiwum Legii
W Stanach Zjednoczonych Terlecki grywał także w hali.
Terleckiemu odbiło
Lubiłem sobie poświrować. Jak się miało później okazać, na tym polegało moje przekleństwo. Kiedy po raz nie wiadomo który pytano mnie o to, co czytam, oczekując zarazem, że podam tytuły gazet politycznie słusznych, ja odpaliłem: „Politykę” i „Kulturę”. Pokłosiem mojej wypowiedzi było to, że coraz częściej słyszałem zarzuty w stylu: „Terleckiemu odbiło”. Jeden z dziennikarzy oburzył się, że miałem czelność wymienić niezbyt lubiany przez władzę tytuł - „ Kulturę”. Taki szczeniak, a czyta „Politykę” i „Kulturę”, dziwił się.
Autor zdjęcia: Archiwum Legii
Z reprezentacją Polski na audiencji u papieża Jana Pawła II w Watykanie.
Porucznik Terlecki
Mam dużo dobrych wspomnień związanych z jednym z najlepszych zawodników w historii Gwardii - Bohdanem Masztalerem, starszym ode mnie o sześć lat reprezentantem Polski. Byłem szczęśliwy, kiedy pewnego dnia zaproponował mi, bym pojechał z nim do jego rodzinnego Olsztyna. To była zwariowana podróż. Za Mławą zajechaliśmy do Zajazdu. Tam Bohdan, chociaż prowadził samochód, nie żałował sobie i wypił kilka piwek. Ja nie prowadziłem, wiec również wypiłem „na drogę” kilka piw, po czym wkrótce ruszyliśmy w dalszą podróż. Zasuwamy sobie fiatem 123 Bohdana z prędkością, jakbyśmy chcieli zdobyć Grand Prix Formuły 1, gdy nagle przemknęliśmy obok patrolu drogówki. Rozpędzone auto zainteresowało milicjantów na tyle, że w lusterku dało się zauważyć niebieskie migacze radiowozu, który ruszał za nami do pogoni. Trwało to wszystko kilka sekund, gdy Bohdan nagle zahamował i „przypruł” na wstecznym do ścigających nas milicjantów. Otworzył okno i z oburzeniem zapytał: „Kogo ty zatrzymujesz?” - widząc, że pytanie to wprawiło milicjantów w osłupienie, pokazał im klubową legitymację, mówiąc podniesionym tonem: „Czy wam sierżancie jest wiadomo, że w olsztyńskim ukrywa się wielu agentów współpracujących z niemieckim wywiadem? To jest akcja! Nazwisko wasze proszę!”. Miałem z tego niezły ubaw. Chcąc powstrzymać się od wybuchu śmiechu wyszedłem z samochodu i niby za potrzebą poszedłem w krzaki. Tymczasem Bohdan krzyknął, błyskawicznie mnie awansując: „Poruczniku Terlecki, proszę szybko do samochodu, bo te bałwany zepsują nam całą akcję”. To była jedna z najzabawniejszych historii, z której śmialiśmy się do rozpuku.
Autor zdjęcia: Archiwum Legii
W dresie Legii przed jednym z ligowych spotkań.
Spełnienie marzeń
Zauważył mnie trener Andrzej Strejlau, który podszedł do mnie po zajęciach. Spojrzał na mnie z wdzięcznością i znienacka zapytał: „Stasiu, czy nie byłbyś zainteresowany grą przy Łazienkowskiej?”. Przyznaję, że mnie zamurowało. Odczekałem trochę, musiałem dojść do siebie. „Pewnie, że jestem zainteresowany” - odpowiedziałem jednym tchem. Ku mojej radości szybko się dogadaliśmy i umowa mojej gry w Legii została spisana w błyskawicznym tempie. Długo czekałem na ten dzień, jednak zawsze wierzyłem, że kiedyś nadejdzie. I choć nadszedł dopiero gdy kończyłem 33 lata, ani przez moment nie wątpiłem, ze w końcu zagram w Legii. Następnego dnia biegłem na trening jak na skrzydłach. Mijałem bramę stadionu Wojska Polskiego jako piłkarz Legii, a nie jako jej rywal. Chociaż przychodząc do Legii miałem za sobą 29 występów w reprezentacji Polski, a w Stanach uzyskałem status gwiazdy, to wśród legionistów czułem się jak debiutant. Nie wiem, być może zadziałała magia gry w wymarzonym od dziecka klubie?
Autor zdjęcia: Eugeniusz Warmiński
W barwach swojej ukochanej drużyny z Łazienkowskiej. Stoją sędzia Roman Kostrzewski, Leszek Pisz i Dariusz Wdowczyk.
Manager w... bagażniku
Kiedy nadszedł kres mojej piłkarskiej kariery, pomyślałem sobie - teraz kładę się na trawie i oglądam chmury. Ale okazało się, że z tej trawy wyszły nici, bo ja bardzo kocham piłkę i muszę coś ciągle przy niej robić. Po okresie gry w Legii dostałem jeszcze intratną propozycję ze Stanów Zjednoczonych i pojechałem pograć na sali. Po powrocie do kraju coś we mnie pękło. Byłem wypalony psychicznie. Dopadła mnie kompletna apatia. Najchętniej bym usiadł, nalał sobie kufel piwa i... pił na okrągło. Kiedy zacząłem się zastanawiać, w którym momencie życia jestem, niespodziewanie zadzwonił telefon. „Pan Terlecki?”. Tak - odpowiedziałem. „Pułkownik Janusz Żbikowski, Legia Warszawa. Chcielibyśmy, by został pan managerem Legii” - zachęcał. Zgodziłem się. (...) Szczególnie odczuwaliśmy braki sprzętowe. I tu z wielką pomocą przyszedł Andrzej Grajewski. To z nim pojechałem do Włoch, by podpisać kontrakt z firmą Lotto. Było to niesamowite przeżycie. Legia będąca bez grosza, potrafiła dogadać się z Lotto. Przy okazji podpisywania kontraktu, przekraczając granicę, przeżyłem niezwykle emocjonującą przygodę... w bagażniku samochodu. Tak długo dogadywaliśmy się z Lotto, że nie zdążyliśmy na samolot. Wtedy to Andrzej zaproponował, że wrócimy samochodem. Tak więc wypożyczyliśmy auto i ruszyliśmy w drogę do Monachium, by stamtąd samolotem dotrzeć do Warszawy. Tyle tylko, że był mały problem. Mianowicie ja nie posiadałem austriackiej wizy. Andrzej mnie uspakajał, tłumacząc bym się nie martwił... i że on to załatwi. Załatwił to w ten sposób, że na około dwa kilometry od granicy austriackiej zatrzymał samochód, otworzył bagażnik pełen sprzętu i mówi do mnie: „Wpieprzaj się!”. Patrzę na niego i myślę - głupi, czy co? Pytam - po co? A on: „A wizę masz?”. Powiedziałeś, że załatwisz - odrzekłem zdziwiony. „Właśnie załatwiam” - wyjaśnił mi „Grajek”... Władowałem się do tego bagażnika, Grajewski przykrył mnie sprzętem i tak przekroczyliśmy granicę. To był numer! Gdyby nas nakryli, to nie wiem w czym by grali w meczu z Sampdorią Genua piłkarze Legii. A o konsekwencjach dla mnie i dla Andrzeja nie chcę nawet myśleć...
Autor zdjęcia: Archiwum Legii
Stanisław Terlecki w towarzystwie swojego syna Macieja (drugi z lewej) i Włodzimierza Lubańskiego (pierwszy z prawej).
Takich i podobnych opowieści było bez liku. Początkowo miał zapał, gdyż chciał, by z jego zwierzeń powstała książka. Nie doczekaliśmy i nie doczekamy realizacji tego planu… Stasiek zmagający się z życiowymi problemami, co jakiś czas znikał. Potem swojej przystani życiowej szukał w Łodzi. Odszedł 28 grudnia 2017 roku, w wieku zaledwie 62 lat. Żegnaj drogi Stasiu. Zapisałeś piękną kartę w swoim życiorysie.
Archiwalny tekst ukazał się na Legia.com 5 stycznia 2018 roku.
Autor zdjęcia: Archiwum Legii
W drużynie Orłów Górskiego podczas tournee po USA.
Autor zdjęcia: Eugeniusz Warmiński
Podczas meczu z Wisłą Kraków przy Łazienkowskiej. Z prawej zawodnik rywali (później także gracz Wojskowych) Marcin Jałocha.
Autor zdjęcia: Archiwum Legii
Ze swoimi psami w rodzinnym domu w Podkowie Leśnej.
Autor
Wiktor Bołba, Janusz Partyka