Inny świat - Legia Warszawa
Inny świat

Inny świat

Przy okazji meczu wieńczącego eliminacje do mistrzostw Europy, postanowiliśmy wybrać się na Stadion Narodowy i sprawdzić, czy ktoś wychowywany na dopingu przy Łazienkowskiej jest w stanie odnaleźć się w kulturze kibicowania, jaka panuje po drugiej stronie Wisły.

Autor: Jakub Jeleński

Główny sponsor Plus500
  • Udostępnij

Autor: Jakub Jeleński

- Stacja: Stadion Narodowy.

Charakterystyczny głos Macieja Gudowskiego wybrzmiewa z głośników na chwilę przed otwarciem się drzwi metra. Choć do meczu pozostało jeszcze 2,5 godziny, spora grupa kibiców wychodzi na peron i rusza w górę ku wyjściu. W powietrzu nie czuć większego podekscytowania. Poniekąd trudno się dziwić: awans na Euro reprezentacja zdążyła przypieczętować jeszcze w październiku. Mimo to Stadion Narodowy tego wieczoru wypełni się do niemal ostatniego miejsca – na trybunach zasiądzie 53 946 kibiców.

Zdjęcie

Choć stadion Legii od Narodowego dzielą niecałe dwa kilometry, światem po drugiej stronie Mostu Łazienkowskiego rządzą zupełnie inne reguły. U nas dzień meczowy to jak przygotowywanie się do nabożeństwa. Tam życie spotkaniem zaczyna się godzinę przed pierwszym gwizdkiem. Ludzie malują sobie twarze, dzieci pożerają kilogramy waty cukrowej, a ich rodzice trzymają w ręku kubki z grzanym piwem. Nikt nerwowo nie spogląda na telefon, by przeczytać najnowsze przedmeczowe plotki. Nikt nie dyskutuje z przejęciem nad składem wybranym przez trenera. Nie ma też nikogo, kto krzątałby się za jedną z bramek dokonując ostatnich poprawek przed prezentacją meczowej oprawy. Bo tutaj oprawa zawsze jest taka sama…

Na meczu reprezentacji ludzie po prostu się bawią. Jedni podrygują w rytm muzyki niosącej się po stadionie. Inni mecz traktują jako okazję do rodzinnego wyjścia. Błyskają flesze, na mediach społecznościowych lądują tysiące zdjęć. Ich autorzy muszą się spieszyć się – gdy stadion będzie pełny, żadna stacja przekaźnikowa nie wytrzyma takiej liczby logowań do sieci w jednym miejscu.

Zdjęcie

Zaczyna być tłoczno, gdy piłkarze ruszają na rozgrzewkę. Dzieciaki wskazują palcami murawę, z przejęciem tłumacząc rodzicom, że w grupie zawodników dostrzegły właśnie Roberta Lewandowskiego. Obok niego ćwiczy też grupa legionistów. Artur Jędrzejczyk to już kadrowy wyjadacz. Stadion Narodowy zna jak własną kieszeń. Zdecydowanie więcej z otoczki chłonie Radek Majecki – na Legii w bramce jest tym najważniejszym, ale tutaj pełni rolę asystenta dla Wojciecha Szczęsnego i Łukasza Skorupskiego. Jest przyzwyczajony do wspierających go z całego serca trybun na Łazienkowskiej, zna wrogość trybun z Poznania czy Krakowa, ale atmosfery Narodowego dopiero się uczy. Bo chociaż nie ma tu fanatyzmu, a nastrój jest raczej piknikowy, kiedy nasz bramkarz unosi wzrok do góry, z trybun patrzy w jego stronę średniej wielkości miasto. A to robi gigantyczne wrażenie.

Spiker uprzejmie prosi o powstanie. Stadion wypełnia melodia Zdravljicy, narodowego hymnu Słowenii. Za moment trybuny tworzą gigantyczną flagę narodową i każdy ile sił w płucach śpiewa, że „Jeszcze Polska nie zginęła”. Może białe i czerwone folie prezentowane w ten sposób na każdym meczu nie są może szczytem oryginalności, ale znakomicie spełniają swoją funkcję i w połączeniu z Mazurkiem Dąbrowskiego tworzą podniosłą atmosferę.

Zdjęcie

Za moment sędzia gwiżdże po raz pierwszy, a trybuny starają się ponieść piłkarzy do ataków. Uczciwie trzeba sobie powiedzieć, że zapału starczyło ledwie na chwilę. Już po kilku okrzykach „Polska! Polska!” dało się usłyszeć… podpowiedzi trenerów przy ławkach rezerwowych. Dla kogoś, kogo wychowywały trybuny na Łazienkowskiej, jest to niewątpliwie powód do konsternacji.

Ale za moment stadion znów ożywa. Dośrodkowaną po rzucie rożnym piłkę wybija bramkarz, futbolówka wylatuje przed pole karne, a tam dopada do niej Sebastian Szymański – chłopak wychowany przez Legię, który jeszcze nie tak dawno zachwycał w Młodzieżowej Lidze Mistrzów rozgrywanej w Ząbkach. Teraz, na oczach ponad 50 tysięcy ludzi, bez zastanowienia uderza sprzed szesnastki i piekielnie mocnym strzałem pokonuje Jana Oblaka, jednego z najlepszych bramkarzy na świecie. Można żartować sobie z dość luźnej atmosfery na Narodowym, z festynu czy braku regularnego dopingu. Ale czy to rodziny z dziećmi, czy niedzielni kibice, czy fanatycy szturmujący stadiony od pokoleń, wszyscy reagują podobnie – ryk radości wypełnia wszystko. Przez kark przebiegają ciarki. Uradowani piłkarze dopadają do narożnika boiska, rzucają się na Szymańskiego – to jego pierwsza w bramka dla kadry! A on podnosi do góry palce obu dłoni i spogląda w niebo – bramkę dedykuje nieżyjącemu tacie.

Radość trybun przygasa, gdy Słoweńcy doprowadzają do remisu. Kibice ożywią się tuż przed przerwą, przy okazji pożegnania Łukasza. Rozlega się burza braw. Trybuny skandują jego nazwisko. Podniosły nastrój opada, gdy sędzia ogłasza przerwę. Gigantyczne kolejki ustawiają się po przekąski. Znów dzieciaki biegają z watą cukrową, a grzane piwo wypełnia żołądki starszym. Gra muzyka, ludzie się bawią, atmosfera znów robi się luźna. Wynik nikogo nie martwi. Nie słychać rozmów czy aby na pewno reprezentacja zdoła sobie zapewnić komplet punktów.

Zdjęcie

Gdy zaczyna się druga połowa, dopingu nie ma prawie wcale. Tutaj to nie kibice są od tego, żeby pomóc zespołowi i zmotywować go do walki. Tutaj to piłkarze motywują ludzi do śpiewania. I za tę motywację zabrał się w końcu bezsprzecznie najlepszy z biegających po murawie piłkarzy. Zabrzmi to trywialnie, ale w tej akcji można było poczuć światową piłkę. Sposób, w jaki Robert Lewandowski przedryblował pięciu Słoweńców i pokonał Oblaka sprawił, że Narodowy eksplodował, a kibice łapali się za głowę. Znowu ryknęły tysiące gardeł. Znowu po karku spłynął ten niesamowity dreszcz. Wiele można zarzucić kibicom reprezentacji, ale każda bramka dla biało-czerwonych na tym stadionie robi gigantyczne wrażenie.

Rywale trafili jednak na 2:2. Wtedy, na moment, ktoś jakby wyciągnął z kontaktu wtyczkę. Dużo większy Narodowy uciszyć jest zdecydowanie łatwiej niż Łazienkowską. Ale na szczęście znowu swoim geniuszem błysnął kapitan. Lewy poprzestawiał obrońców jak pionki na szachownicy, dorzucił piłkę na głowę Grosickiego a ten posłał ją pod nogi Jacka Góralskiego. Szach mat, trzy do dwóch, znów szalona radość stadionu i znów dreszcz emocji, podsycany przez ryk wypełnionych trybun. Końcowy gwizdek to jednak nie wspólne świętowanie z fanatykami za bramką. Nie ma oddawania koszulek. Są trąbki, dzwonki na czapkach i uderzenia plastikowych grzechotek.

Zdjęcie

Inny świat. Dla osoby, której kibicowską percepcję kształtowała Żyleta, zetknięcie się z trybunami Stadionu Narodowego może być wręcz szokiem kulturowym. Ale w świecie pogłębiających się podziałów to jedno z niewielu miejsc, w którym Polacy – bez względu na poglądy – mogą usiąść obok siebie i spędzić wspólnie sympatyczne dwie godziny. Na Narodowy warto się przejść. Po pierwsze, by spojrzeć na piłkę z nieco innej strony. A po drugie, żeby jeszcze bardziej docenić Łazienkowską i to, co pokazują najlepsi kibice w Polsce.

Udostępnij

Autor

Jakub Jeleński

16razyMistrz Polski
20razyPuchar Polski
5razySuperpuchar Polski
pobierz oficjalną aplikację klubu
App StoreGoogle PlayApp Gallery
© Legia Warszawa S.A. Wszelkie prawa zastrzeżone.