LegiaRetro (27): Lubański w legijnej szatni
Dziś w naszym cyklu zdjęcie autorstwa Eugeniusza Warmińskiego z wiosny 1969 roku. Przed meczem Legii z Górnikiem w szatni stadionu przy Łazienkowskiej sprzęt pobierają skrzydłowy Wojskowych Robert Gadocha i... napastnik zabrzan Włodzimierz Lubański. Nie, nie był to niespodziewany transfer gwiazdora Górnika do Warszawy, obydwaj piłkarze razem zagrali tylko w reprezentacji Polski. To żart na potrzeby jednej ze sportowych gazet z okazji zbliżającego się prima aprilis.
Autor: Janusz Partyka
- Udostępnij
Autor: Janusz Partyka
W niedzielę, 14 czerwca, piłkarze Górnika Zabrze i Legii Warszawa spotkają się po raz 150. w swojej bogatej historii. My przypomnimy mecz numer 31., z którym wiąże się ciekawa fotograficzna anegdota. Przed rozpoczęciem spotkania Legii z Górnikiem, kótry odbył się 23 marca 1969 roku w Warszawie, w szatni stadionu przy Łazienkowskiej sprzęt od magazyniera Stanisława Grobelnego pobierają skrzydłowy Wojskowych Robert Gadocha i... napastnik zabrzan Włodzimierz Lubański. „Powołanie” tego drugiego do odbycia służby wojskowej w Legii okazało się niestety niemożliwe. Udało się tylko w primaaprilisowym żarcie fotoreportera Eugeniusza Warmińskiego dla jednej ze sportowych gazet. Obydwaj piłkarze ze zdjęcia razem zagrali jedynie w reprezentacji Polski.
Pod koniec lat 60. w klubie z Łazenkowskiej padła nawet propozycja, aby do odbycia służby wojskowej powołać Włodzimierza Lubańskiego z Górnika Zabrze i Jerzego Sadka z ŁKS Łódź. „W przypadku Lubańskiego – na skutek cichego porozumienia między resortami górnictwa i wojska oraz obowiązującej wówczas ustawy o pracy w kopalniach – było to niemożliwe. Zauważono też, że skoro grający dotychczas w Legii napastnicy Żmijewski, Apostel i Brychczy obniżyli loty, nie było pewności, czy wymieniona dwójka dostroiłaby się do poziomu nowych kolegów. Pomysł z Lubańskim i Sadkiem więc upadł” - czytamy w tekście Wiktora Bołby na łamach Księgi Stulecia Legii.
A co jeden z autorów Księgi Stulecia pisze o samym spotkaniu, które zakończyło się zwycięstwem rywali? „Mecz na szczycie zaplanowano na 23 marca. Vejvoda, zdając sobie sprawę z rangi spotkania, dzień wcześniej zabrał drużynę do Świdra. Tam zawodnicy mieli zrelaksować się i odciąć od zgiełku. Zgodnie z oczekiwaniami, mecz przy Łazienkowskiej był dobry i zacięty. Zarówno legioniści, jak i piłkarze Górnika grali bardzo ambitnie. Przewagę mieli zawodnicy warszawscy, ale nie potrafili strzelić gola. Żmijewski nie radził sobie z Henrykiem Latochą, od Gadochy lepszy był Rainer Kuchta. Skrzydłowi Legii nie mieli pola do popisu. W tym tkwiło jedno ze źródeł zwycięstwa Górnika. Goście uzyskali prowadzenie już w 20. min (Erwin Wilczek). W 63. min wyrównał z karnego Brychczy, ale niespełna kwadrans później zwycięskiego gola dla zabrzan strzelił Lubański. Stadion opuszczało 20 tys. widzów z poczuciem zawodu, górnicy natomiast już zaczynali przymierzać się do mistrzowskiej korony, mieli bowiem sześć punktów więcej niż Wojskowi (choć także jeden mecz mniej do rozegrania). Spokój zachowywał tylko ich trener Węgier Geza Kalocsai. Polacy nauczyli mnie dmuchać na zimne. Nie mów więc hop, dopóki nie wszystko zostało wyjaśnione – stwierdził (Archiw. W.B.). Jak się później okazało, miał wiele racji”.
Autor
Janusz Partyka