PKO Bank Polski Ekstraklasa: Legia Warszawa - Widzew Łódź. Był taki mecz... Gol Boruca i 6:0 przy Łazienkowskiej
Piłkarze Legii krzyżowali rękawicę z widzewiakami 82-krotnie. Wiele z tych spotkań było niezwykle zaciętych, wiele rozstrzygało tytuł najlepszej drużyny w kraju. Ale jedno zapadło kibicom z Łazienkowskiej w pamięć szczególne. W czerwcu bieżącego roku minęło 20 lat od spektakularnego wyczynu bramkarza Legii Artura Boruca, którego to dokonał w 65. minucie meczu z Widzewem Łódź w sezonie 2003/04.
Autor: Janusz Partyka
- Udostępnij
Autor: Janusz Partyka
Był 8 czerwca 2004 roku, a na tablicy świetlnej Stadionu Wojska Polskiego, umiejscowionej na sektorze gości mieszczącym się od strony Kanałku Piaseczyńskiego, widniał wynik 4:0 dla gospodarzy. Kiedy sędzia Tomasz Pacuda gwizdnął drugą w tym dniu „jedenastkę” dla Legii, oczy całego stadionu skierowane były tylko w stronę jednego piłkarza. Ponad pięć tysięcy gardeł zaczęło po raz kolejny skandować nazwisko swojego idola. „Artur Boruc! Artur Boruc!” – niosło się po całym Czerniakowie, a trener Dariusz Kubicki nie miał już argumentu, by przy tak wysokim prowadzeniu zabronić swojemu bramkarzowi ruszyć w stronę pola karnego rywali. Wyznaczonym wówczas do egzekwowania rzutów karnych był Marek Saganowski – co zresztą również uczynił, posyłając piłkę z wapna do bramki już na początku pierwszej połowy – ale tym razem fani ze zdwojoną siłą domagali się, by odwiecznego rywala upokorzył i ostatecznie pogrążył ktoś, dla którego codziennością nie jest strzelanie, a obrona własnej bramki. To miało dodać większego smaczku rywalizacji, a golkipera Legii umieścić wśród legend warszawskiego klubu.
Boruc pewnym strzałem z 11 metrów zdobył gola ostatecznie pogrążając Widzew, który w tamtym czasie żegnał się z I ligą. Chwilę po zdobyciu bramki Artur otrzymał żółtą kartkę, bowiem w swoim stylu zapragnął zamanifestować olbrzymią radość wymachując chorągiewką w narożniku boiska. Chwilę później też było ciekawie. Cieszący się ze zdobytego gola Boruc nie zdążył wrócić do swojej bramki, a łodzianie momentalnie wznowili grę i przelobowali go z 50 metrów. Sędzia gola jednak nie uznał, gdyż mecz miał być rozpoczęty na jego wyraźny sygnał. Ostatecznie Legia pokonała łodzian 6:0, a dzieła zniszczenia dokonał „Sagan” zdobywając kolejne bramki w końcówce spotkania. Był to ostatni mecz sezonu 2003/2004 rozgrywany przy Łazienkowskiej. Legia miała wówczas silny zespół, nie na tyle jednak aby zdobyć mistrzostwo Polski, po które ostatecznie sięgnęła Wisła Kraków.
Po zakończonym meczu Boruc stwierdził, że... przyczenienie się do degradacji Widzewa do II ligi było jednym z jego największych sukcesów w karierze. „Strzelenie gola to bardzo sympatyczne uczucie. Nie znałem go wcześniej, to naprawdę coś pięknego. Ruszyłem w pole karne Tyrajskiego trochę nieśmiało, choć wcześniej Wojtek Hadaj oznajmił kibicom, że nasz trener obieciał, iż do kolejnego karnego podejdę ja” – powiedział zaraz po meczu bramkarz Legii, który był pierwszym w historii klubu, który strzelił gola w oficjalnym spotkaniu drużyny z Łazienkowskiej.
„Nie było cudu w Warszawie. Widzew przegrał z Legią i może się już szykować... No właśnie, w tej chwili jest trudno powiedzieć, co będzie dalej z klubem. Łódzki zespół ma czas do 30 czerwca na złożenie dokumentów o II-ligową licencję. (...) Spotkanie rozpoczęło się w sennej atmosferze. Gospodarze sprawiali wrażenie, jakby myślami byli na wakacjach. Dzięki temu pod bramką Norberta Tyrajskiego było bezpiecznie. Wystarczyła jednak szybka akcja Legii, by warszawska drużyna objęła prowadzenie. W 10. minucie fatalny błąd popełnił Marek Walburg. Przy piłce w polu karnym znalazł się Radosław Wróblewski, który idealnie zagrał do Tomasza Sokołowskiego I, a ten skierował piłkę do pustej bramki. 11 minut później było 2:0. Juliano w niegroźnej sytuacji bezsensownie faulował w polu karnym Tomasza Jarzębowskiego, a rzut karny pewnie wykonał Marek Saganowski. Tuż po przerwie ten ostatni asystował przy bramce Sokołowskiego I. W tym momencie łodzianie stracili już złudzenia na odniesienie korzystnego rezultatu w stolicy. Tak na dobrą sprawę, to nie stworzyli ani jednej groźnej akcji pod bramką rywala. Później Widzew pogrążyli bramkarz Legii Artur Boruc, który wykorzystał rzut karny, i dwukrotnie Saganowski. (...) W Warszawie mówiło się, że następcą Franciszka Smudy, który wyjedzie wkrótce na Cypr, będzie Mariusz Łaski. Szkoleniowiec związany jest z Mirosławem Stasiakiem, właścicielem drugoligowego KSZO. Byłoby to możliwe, gdyby przestała istnieć piłkarska spółka Widzew, a Stasiak zechciałby przenieść drużynę z Ostrowca Świętokrzyskiego do Łodzi. W loży honorowej zasiadł sponsor (?!) łódzkiego klubu Andrzej Grajewski. Przez cały mecz łapał się za głowę i być może wreszcie dotarło do niego, jaką silną zbudował drużynę” - pisali 19 lat temu dziennikarze lodz.naszemiasto.pl.
Szkoleniowiec Legii Dariusz Kubicki na konferencji prasowej stwierdził: „Po porażce w Pucharze Polski założyliśmy sobie dwa zwycięstwa w meczach kończących ligę. To ważne z psychologicznego punktu widzenia, ponieważ będzie lepszy klimat do przygotowań przed nowym sezonem. Gratuluję piłkarzom rekordowego zwycięstwa, tym bardziej, że przyszło dosyć łatwo. Dzisiaj nie wystawiłem do gry Vukovicia, który prowadził grę Legii przez cały sezon. Powód jest prosty - wiem, że nie będę mógł z niego korzystać w przyszłym sezonie, więc muszę sprawdzać inne rozwiązania”.
8 czerwca 2004 r., Warszawa, 25. kolejka ekstraklasy
Legia Warszawa – Widzew Łódź 6:0 (2:0)
Bramki: Saganowski (21 k., 69, 88), Sokołowski I (10, 49), Boruc (65 k.)
Legia: Boruc – Szala, Zieliński, Choto (74' Jóźwiak), Sokołowski II – Magiera, Jarzębowski (59' Dudek), Sokołowski I, Kiełbowicz – Wróblewski (18' Surma), Saganowski
Widzew: Tyrajski – Nazaruk, Becalik, Walburg, Pawlak – Rybski, Rachwał, Juliano (68' Seweryn), Ława (87' Walentynowicz) – Cichon, Lelo (90' Pieprzyk)
Autor
Janusz Partyka