Rosołek: Jeśli dziś odpuszczę, jutro ktoś mnie wyprzedzi (cz. II) - Legia Warszawa
Plus500
Rosołek: Jeśli dziś odpuszczę, jutro ktoś mnie wyprzedzi (cz. II)

Rosołek: Jeśli dziś odpuszczę, jutro ktoś mnie wyprzedzi (cz. II)

W drugiej części rozmowy z Maciejem Rosołkiem młody napastnik opowiedział o dorastaniu w Akademii, zdradził sekret Michała Karbownika i opowiedział historię pewnego zdjęcia...

Autor: Przemysław Gołaszewski

Fot. Jacek Prondzynski, Mateusz Kostrzewa, Janusz Partyka

Główny sponsor Plus500
  • Udostępnij

Autor: Przemysław Gołaszewski

Fot. Jacek Prondzynski, Mateusz Kostrzewa, Janusz Partyka

- Do Akademii Legii trafiłeś w wieku 14 lat, odrzucając przy okazji oferty innych klubów. Jak wspominasz spędzony tam czas?

- Był to czas pełen wzlotów i upadków, ale wspominam go bardzo dobrze. Wiele się nauczyłem i ukształtowałem jako człowiek i zawodnik. Z rozpieszczonego chłopaka stałem się spokojnym, twardo stąpającym po ziemi człowiekiem. Miałem chwile bardzo przyjemne, ale zdarzały się też gorsze momenty. Moi najbliżsi koledzy – Michał Karbownik i Łukasz Zjawiński, który jest obecnie w drugiej drużynie – szybciej byli przenoszeni do starszych roczników. Ja musiałem zawsze pół roku dłużej poczekać na awans w hierarchii, chociaż uważałem, że też na to zasługuję. Starałem się tego nie pokazywać, ale tkwiło to we mnie i doskwierało.

 

- Pobyt w Akademii nauczył Cię pokory?

- Zdecydowanie. Staram się korzystać z podpowiedzi dotyczących pewności siebie czy boiskowej nonszalancji, które tam otrzymałem. Oprócz pokory wykształcił się też we mnie spokój. Tak jak wspomniałem, z rozwydrzonego chłopaka, który chce szybkiego efektu, stałem się człowiekiem, który jest w stanie zachować chłodną głowę i dystans.

 

- W Akademii i drużynach młodzieżowych poznałeś Michała Karbownika i Mateusza Praszelika. Pozostaliście tymi samymi chłopakami czy przez te kilka lat zaszły w Was widoczne zmiany?

- Mateusza Praszelika znam od czasów mojego dołączenia do bursy. Moim zdaniem nie zmienił się pod żadnym względem. Ale to dobrze, bo to oznacza, że zachował w sobie to, co miał najlepsze i rozwinął się jako zawodnik. To samo mogę powiedzieć o „Karbo”. Z jedną różnicą – Michał otworzył się do ludzi. Wpływ ma na to większe zainteresowanie jego grą. Kiedy mieszkaliśmy w bursie, „Karbo” był cichy, nie za bardzo wychodził do ludzi. Miał kontakt z najbliższymi osobami, którym ufał, ale nie była to liczna grupa. Na zewnątrz zawsze był skryty i uciekał na drugi plan (śmiech).

Zdjęcie

- Podczas treningu, gdy mam gorszy moment, myślę sobie - „dziś odpuszczę, a jutro ktoś mnie wyprzedzi i cel się oddali”. Takie podejście bardzo mi pomaga i też wpłynęło na to, kim jestem.

- Michał zawsze miał taki ciąg na bramkę rywali?

- Oj tak. Kiedy mieliśmy po czternaście lat rywalizowałem z nim w lidze. Grałem jeszcze w Siedlcach, a „Karbo” był zawodnikiem Młodzika Radom. Pamiętam, że już wtedy była to jego charakterystyczna cecha. Miało się wrażenie, że z piłką jest szybszy niż bez piłki. To samo udowadnia teraz i udowadniał w Akademii Legii. Zdarzało się, że Michał mijał dwóch, trzech rywali, bramkarza i zamiast strzelać na bramkę to szukał jeszcze podania. W meczu z Ursusem Warszawa była taka sytuacja. „Karbo” zrobił rajd, miał przed sobą pustą bramkę, a zdecydował się na podanie i... przewrócił się (śmiech). Michał musi podejmować odważne decyzje o strzale. Czasem się z tego śmialiśmy, ale w głębi ducha imponowały nam jego umiejętności i kreatywność. Nie każdy mógł sobie pozwolić na takie zagrania.

 

- Jesteście nowym pokoleniem piłkarzy. Piłkarzy wychowanych w czasach, w których nie brakuje boisk, wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Ale charakteru też Wam nie brakuje. Jak wypracować w sobie silny charakter, gdy wokół czai się tyle pokus?

- Nie znam recepty na wypracowanie charakteru. Dużą rolę w moim przypadku odegrała bursa, która dla młodego chłopaka z małego miasta lub wsi jest szkołą życia. Jako dziecko trafiasz do dużego miasta i na początku wydaje Ci się, że jesteś sam. Musisz zmierzyć się ze wszystkim. Wychowawcy starają się zastąpić rodziców. W dużej mierze charakter wynosi się też z domu. Niektórzy zawodnicy mieli gorsze przeżycia w przeszłości, co ich kształtowało, ale ja nie uważam, abym w dzieciństwie miał gorzej. Na pewno cele, które przed sobą stawiałem, pomogły w kształtowaniu charakteru. Zawsze były one ambitne, czasem nawet niemożliwe do zrealizowania. Jednak dążenie do ich realizacji rozwijało mnie i napędzało. Podczas treningu, gdy mam gorszy moment, myślę sobie - „dziś odpuszczę, a jutro ktoś mnie wyprzedzi i cel się oddali”. Takie podejście bardzo mi pomaga i też wpłynęło na to, kim jestem.

 

- Dzisiejszych młodych piłkarzy bardziej kusi konsola czy wyjście z kolegami do miasta?

- Trzymam się z daleka od wychodzenia do miasta wieczorem, chyba że zabieram dziewczynę na kolację. Jeśli mam wybierać – wolę usiąść z kolegami przy konsoli niż wychodzić.
 

Zdjęcie

- Szukałem rozwiązań w swoim zachowaniu. Doszedłem na przykład do wniosku, że mogłem iść spać pół godziny wcześniej, dzięki czemu miałbym więcej energii i ten jeden drybling, który nie wyszedł – udałby się.

- Trener Kobierecki, który pracował z Tobą w drugiej drużynie Legii, powiedział o Tobie: „Nie jest tak, że mówi: 'przepraszam, że żyję'. Jest poukładany, wie, czego chce, ale ma swój charakter. Nie boi się mówić o tym, co myśli”. W szatni pierwszej drużyny też nie boisz się zabrać głosu?

- Na początku za bardzo się nie odzywałem. Rozmawiałem raczej z młodszymi piłkarzami, których znam. Ale to już minęło. Po pierwszym zgrupowaniu w Warce, w tamtym roku, zacząłem czuć się swobodniej, łapałem kontakt z innymi piłkarzami. Początkowe pół roku w pierwszej drużynie było dla mnie pewną aklimatyzacją. Po zgrupowaniu w Turcji poczułem, że w stu procentach jestem zawodnikiem pierwszej drużyny. Nie mam problemów z kontaktem z innymi piłkarzami i sztabem.

 

- Które zgrupowanie było dla Ciebie najtrudniejsze?

- Jeśli chodzi o obciążenia fizyczne, najtrudniejszy był obóz w Warce. Zetknąłem się tam z zupełnie inną intensywnością treningów. Do tego doszedł stres. Natomiast w Austrii było mi najtrudniej pod względem mentalnym. Wiedziałem już czego oczekuje ode mnie trener, sam nakładałem sobie zbyt ambitne cele. To był dobry obóz, ale bardzo dla mnie wymagający.

 

- Pojawiły się myśli, że jest jeszcze dla Ciebie trochę za wcześnie na taki poziom?

- Nie, tego typu myśli nigdy nie miałem. Nawet jeśli coś nie wychodziło, to kładłem się do łóżka i myślałem nad tym, co mogę poprawić. Szukałem rozwiązań w swoim zachowaniu. Doszedłem na przykład do wniosku, że mogłem iść spać pół godziny wcześniej, dzięki czemu miałbym więcej energii i ten jeden drybling, który nie wyszedł – udałby się.

 

- Pod jakim względem najbardziej się rozwinąłeś od czasu dołączenia do pierwszej drużyny?

- Pod względem boiskowej dojrzałości, choć mam w tym aspekcie jeszcze duże rezerwy. Kiedy trafiłem do pierwszego zespołu, byłem nieco zagubiony na boisku. Miałem też niekorzystne, juniorskie nawyki. Obserwacja innych zawodników i panujące tu wymagania wpłynęły na mnie bardzo dobrze. Zacząłem się lepiej ustawiać, szybciej myśleć i częściej używać głowy. Zamiast głupio biegać i robić niepotrzebne kilometry, analizuję wydarzenia na boisku.

 

- Nie potrzebujesz zbyt wielu okazji, by wpisać się na listę strzelców. To zasługa trenera Marka Saganowskiego? Pamiętasz jeszcze trenera z boiska?

- Pamiętam z boiska, ale też z mojego okresu gry w Centralnej Lidze Juniorów, gdzie był moim trenerem. Już wtedy mieliśmy dobry kontakt i trener miał na mnie oko. Często mi podpowiadał, dawał wskazówki, jak się ustawiać, jak kończyć akcje. W CLJ to funkcjonowało i funkcjonuje do tej pory. Cały czas podczas treningów strzeleckich czy treningowych gierek mnie obserwuje i podpowiada, co robić, by zwiększyć szanse na strzelenie gola. Na takie samo wsparcie mogą liczyć pozostali zawodnicy.

Zdjęcie

- Może nie byłem uczniem, który wracał do domu i siedział godzinami przy książkach, ale wiele wynosiłem z lekcji. Jeśli coś mnie interesowało, to zostawało w głowie. Przychodziłem na sprawdziany bez większej nauki i dostawałem piątki lub szóstki.

- Przed nami mecz z wiceliderem, Cracovią. Czego spodziewasz się po tym spotkaniu.

- To będzie trudny mecz. Cracovia, mimo ostatniej porażki z Piastem, na pewno wie, że może w tym sezonie powalczyć o mistrzostwo. Nawet jeśli zawodnicy nie mówią o tym głośno. Rywale będą mieli świadomość, że ewentualna porażka z Legią może pokrzyżować ich plany. Spodziewam się Cracovii wzorcowo przygotowanej taktycznie. Zaangażowania też im nie zabraknie, bo każda drużyna przyjeżdża do Warszawy zdeterminowana. Czeka nas zacięty i ostry mecz. Będzie widać, że jest to walka o sześć punktów i być może o mistrzostwo.

 

- Postawiłeś sobie jakieś konkretne indywidualnecele na ten sezon?

- Przed rozpoczęciem sezonu nie, ponieważ nie zdawałem sobie sprawy, że tak się moja sytuacja rozwinie i będę w pierwszej drużynie. Natomiast teraz moim celem jest zdobycie mistrzostwa oraz Pucharu Polski. Do końca sezonu PKO Ekstraklasy chcę strzelić łącznie pięć goli. Jeśli się uda więcej, będę bardzo szczęśliwy.

 

- Mam wrażenie, że trener Vuković, sztab szkoleniowy i cała drużyna bardzo Was, młodych zawodników, wspierają. Ale patrząc na Facebooka, największym wsparciem jest dla Ciebie Twoja mama. Pęka z dumy udostępniając kolejne informacje o synu.

- Czasem mówię mamie, że już trochę przesadza. Każdą informację, którą gdzieś wychwyci, zawsze udostępni, albo wysyła do mnie bezpośrednio (śmiech). Na pewno jest ze mnie bardzo dumna. Jestem jej pierwszym dzieckiem, mam jeszcze dwie młodsze siostry. Mówi się, że pierwsze dziecko najbardziej się kocha (śmiech). Cieszę się, że mama tak mnie wspiera, ale czuję to wsparcie od wszystkich bliskich osób. Mamy, taty, sióstr i dziewczyny, która jest obecna na każdym meczu. Jesteśmy ze sobą od czasów, kiedy nic nie miałem i stawiałem pierwsze kroki w Centralnej Lidze Juniorów. Już wtedy nie opuszczała moich spotkań. Bardzo im wszystkim za to dziękuję.

 

- Od dziecka dawałeś powody do dumy, w szkole byłeś prymusem.

- No tak (śmiech). Może nie byłem uczniem, który wracał do domu i siedział godzinami przy książkach, ale wiele wynosiłem z lekcji. Jeśli coś mnie interesowało, to zostawało w głowie. Przychodziłem na sprawdziany bez większej nauki i dostawałem piątki lub szóstki. Moje średnia była wysoka. Gdy trafiłem do drużyn starszych roczników, było już trudniej. Z powodu obowiązków sportowych nieco lekcji opuszczałem i atut wynoszenia wszystkiego z lekcji nieco przygasł.

 

- Mamy jeszcze jeden mit do obalenia lub potwierdzenia. Jaką zupę je się w domu Państwa Rosołków w każdą niedzielę? (śmiech)

- Rosół oczywiście! Uważam jednak, że mama robi lepszą zupę pomidorową, którą uwielbiam i też często jemy ją w niedzielę (śmiech).

 

- Na koniec, chciałbym poznać historię tego zdjęcia...
 

Zdjęcie

- To było podczas meczu Ligi Mistrzów UEFA pomiędzy Legią Warszawa i Sportingiem. Podawaliśmy wtedy piłki. Legia wygrała 1:0. Poza rangą meczu to zdjęcie nie ma większej historii. Śmialiśmy się wtedy z tych czapek, wyglądam tu jak na zdjęciu więziennym. Śmieszne, pozytywne wspomnienie.

 

Pierwszą część wywiadu z Maciejem Rosołkiem znajdziecie w TYM miejscu.

Zdjęcie
Udostępnij

Autor

Przemysław Gołaszewski

16razyMistrz Polski
20razyPuchar Polski
5razySuperpuchar Polski
pobierz oficjalną aplikację klubu
App StoreGoogle PlayApp Gallery
© Legia Warszawa S.A. Wszelkie prawa zastrzeżone.